ORGAZM JEST W GŁOWIE

Każdy może przeżyć orgazm. Teoretycznie, z anatomicznego, fizjologicznego punktu widzenia – każda kobieta i każdy mężczyzna posiadający ośrodkowy układ nerwowy, okolice erogenne, może przeżyć orgazm. Problem pojawia się w praktyce, bo to, że coś posiadam, nie znaczy, że mogę z tego należycie skorzystać. Zapominamy bowiem, że cała seksualność, a więc również zdolność do przeżywania orgazmu,…

Każdy może przeżyć orgazm.

Teoretycznie, z anatomicznego, fizjologicznego punktu widzenia – każda kobieta i każdy mężczyzna posiadający ośrodkowy układ nerwowy, okolice erogenne, może przeżyć orgazm. Problem pojawia się w praktyce, bo to, że coś posiadam, nie znaczy, że mogę z tego należycie skorzystać. Zapominamy bowiem, że cała seksualność, a więc również zdolność do przeżywania orgazmu, kryje się nie między udami, a między uszami, czyli w mózgu. To mózg i jego poszczególne struktury odpowiadają za przetwarzanie odbieranych bodźców erotycznych, zarówno czuciowych, jak i motywacyjnych. I to mózg decyduje, czy pewne zachowania seksualne są hamowane, czy modulowane – czy kobieta chce w pełni zaangażować się w kontakt seksualny, na ile jej aktywność seksualne wiąże się z przyjemnymi doznaniami, a na ile z zachowaniami lękowymi.

Na doświadczenie orgazmu wpływa również jakość jej relacji z partnerem (na ile spełnia on jej potrzeby i oczekiwania), ale też dzień cyklu i poziom hormonów płciowych, przyjmowane leki, rodzaj stosowanej antykoncepcji, wspomnienia wcześniejszych doświadczeń seksualnych, wreszcie podejście do seksualności i do przyjemności seksualnej kształtowane przez środowisko, w którym się rozwijała. Czynników, które mogą zakłócić dostęp do przeżywania rozkoszy jest wiele.

W przypadku kobiet orgazm jest fenomenem nabytym – kobiety posiadają wszystkie mechanizmy anatomiczne i fizjologiczne potrzebne do tej najwyższej jakości przeżywania, niemniej jednak mechanizmy te muszą zostać w odpowiedni sposób ukształtowane. Jeśli nie kształtują się pozytywnie, a obojętnie lub negatywnie, to kobieta nie wykorzysta optymalnie potencjału, który w niej tkwi.

Mężczyzna zawsze ma orgazm.

U mężczyzn orgazm jest, generalnie, fenomenem wrodzonym, ale trzeba rozróżnić tu dwa pojęcia, które się nakładają: moment wyrzutu nasienia i moment odczuwania przyjemności seksualnej. Te dwa zjawiska zachodzą tak blisko siebie, że czasami wydaje się, że są jednym i tym samym. Tymczasem tak nie jest. Wyrzut nasienia wcale nie musi wiązać się z satysfakcją czy orgazmem. Dzieje się tak w przypadku mężczyzn, którzy w dzieciństwie czy okresie dojrzewania przeżyli jakieś trudne doświadczenia, na przykład byli molestowani. Są zdolni do odbycia stosunku, ale podczas aktu towarzyszy im uczucie, jakby byli oddzieleni od partnerki szklaną szybą. Nie są w stanie przeżyć tego głęboko i dogłębnie.

Istnieje wiele rodzajów orgazmu.

W popularnych poradnikach i kolorowych pismach pojawiają się przeróżne typologie, a nawet rankingi orgazmów: pochwowy, łechtaczkowy, sutkowy, wielokrotny, nocny itd…

Takie rozróżnienia są mylące, bo generalnie orgazm – jako zjawisko fizjologiczne – jest jeden. Tak jak jeden jest Rzym. Natomiast do Rzymu można dojechać różnymi drogami – od wschodu, zachodu, północy czy południa, z północnego-wschodu, z południowego-zachodu… Zatem orgazm jest jeden, ale wiele jest dróg, które do niego prowadzą. Nie można powiedzieć, że jeżeli kobieta przeżywa orgazm w wyniku gryzienia płata ucha czy stymulacji wewnętrznej powierzchni dłoni, to przeżywa orgazm „wewnętrznopowierzchniodłoniowy” czy też orgazm „płatkowouszkowy”. Przeżycie orgazmu odbywa się zawsze w mózgu – to tu zachodzi wyrzut odpowiedniej ilości neuroprzekaźników, dzięki czemu uruchamiają mechanizmy powodujące skurcze macicy, pochwy i odbytu, zaczerwienie twarzy, przyśpieszony oddech, przyśpieszone tętno. Całe to „zamieszanie” odbywa się w głowie, a nie w pochwie, łechtaczce czy sutkach. W pochwie czy łechtaczce zlokalizowane są ogniska zmysłowe, a stymulowanie ich wyzwala orgazm.

Wprawdzie „dziadek” Freud wprowadził rozróżnienie na orgazm łechtaczkowy i pochwowy, ale współczesna wiedza obaliła tę koncepcję. Dziś wiemy już, że ani orgazm łechtaczkowy nie jest mniej dojrzały, ani orgazm pochwowy nie jest bardziej pożądany.

Bez orgazmu też może być cudownie.

Fakt. Wiele kobiet doświadcza satysfakcji, mimo że nie przeżywają orgazmu. Sama intensywność przeżyć wynikająca z intymnego kontaktu z ciałem partnera, wraz z percepcją męskiej czułości i troskliwości, z bliskości emocjonalnej, motywuje je do kolejnego kontaktu seksualnego, nawet jeśli nie towarzyszy temu orgazm. Natomiast dyskusyjny jest postulat „Każdy ma prawo do orgazmu!”. Owszem, ale należy odpowiednio to prawo interpretować. Szantażowanie partnera tym „prawem” czy próba bezwzględnego egzekwowania orgazmu może tak naprawdę zablokować zdolność nie tylko do tego przeżycia, ale i do doświadczenia po prostu przyjemności z intymnego kontaktu. Takie bezwzględne nastawienie się na przeżycie orgazmu jest bardzo frustrujące, i to dla obu stron.

Bywa, że partner „wyedukowany” przez poradniki, że to ważne, aby partnerka miała orgazm, bardzo się stara ją do niego doprowadzić. Wydaje mu się jednak, że partnerka nie szczytowała, więc czuje się sfrustrowany. Z kolei ona – choć rzeczywiście nie miała orgazmu – była zadowolona z aktu, satysfakcję czerpała z bliskości. Kluczem jest tutaj umiejętność bycia razem i odczytywania werbalnych i pozawerbalnych sygnałów, których sobie nawzajem dostarczamy. Gdy kobieta okazuje, że jest jej dobrze, tuli się, jest szczęśliwa i nawet mówi o tym, to jej partner powinien jej uwierzyć, a nie zastanawiać się, czy na pewno, bo w poradnikach przeczytał szczegółowe wytyczne.

Partner nie rozpozna udawanego orgazmu.

To zależy od jakości relacji partnerów, od ich inteligencji emocjonalnej, uważności. I od umiejętności aktorskich udającego orgazm. Niektórzy pewnie potrafią zagrać to tak doskonale jak Meg Ryan w kultowej scenie z filmu „Kiedy Harry poznał Sally”. Pytanie tylko – po co? To jest strzelanie sobie w stopę, bo udająca orgazm partnerka wysyła do mężczyzny błędny sygnał, fałszywą informację. On myśli, że wszystko jest w porządku, więc nadal zachowuje się tak, jak się zachowywał, stosuje te same pieszczoty i jest przekonany, że robi to optymalnie. Partner w dobrej wierze korzysta ze swoich wcześniejszych doświadczeń, chce jak najpełniej obdarzyć partnerkę, ale ona potrzebuje czegoś innego, niż jego poprzednie partnerki. Zamiast o tym powiedzieć, przyjmuje jego pieszczoty z dobrodziejstwem inwentarza i na koniec udaje orgazm, żeby sprawić mu przyjemność. Efekt tego jest taki, że on nie zmieni niczego w swoim ars amandi, a ona będzie miała to samo, co do tej pory. I będzie narastać w niej frustracja. Lepiej więc nie grać, nie udawać, tylko komunikować swoje doznania, potrzeby, oczekiwania. Co oczywiście nie jest proste, bo poruszamy się tu w szczególnie delikatnej materii i nie mamy nawet dobrego języka oddającego to, co chcemy w tej sferze wyrazić.

Orgazm można przeżyć w każdym wieku.

Mirabelle z opowiadania „Spóźnieni kochankowie” Williama Whartona, po raz pierwszy kochała się i przeżyła orgazm po siedemdziesiątce. Orgazm na emeryturze to wcale nie jest fikcja literacka – wiek kobiety nie ma wpływu na zdolność do jego przeżywania. Kobieta może mieć mniejszą ochotę na seks w okresie około-menopauzalnym, ale jeśli dojdzie do współżycia, to ona jest w stanie w pełni przeżyć orgazm. Jest do tego zdolna każdego dnia, o ile tylko ma ochotę na seks. Choć oczywiście, z biologicznego punktu widzenia, szczególnie predysponuje do tego okres około-owulacyjny, ponieważ kobieta odczuwa wtedy większe pożądanie i namiętność, reaguje bardziej spontanicznie.

Szczególną cezurą jest również doświadczenie porodu. U kobiet, które wcześniej nie przeżywały orgazmu, często zaczynają przeżywać go w drugim trymestrze ciąży, ponieważ miednica mała jest bardziej przekrwiona i zwiększa się receptywność okolic erogennych. Sam poród może jednak u niektórych kobiet przyczynić się do pewnego zablokowania na orgazm. Jeśli stres porodu sprawił, że seks kojarzy się potem wyłącznie z porodem i bólem, to może się pojawić niechęć do kontaktu, a nawet do partnera jako sprawcy bólu, chociaż wcześniej partnerka pragnęła seksu i sprawiał jej przyjemność.

Niepłodność może zabić orgazm.

To prawda. Dla pary, która zmaga się z niepłodnością, przeżywanie orgazmu może stać się problemem. Dzieje się tak, gdy partnerom towarzyszy silne poczucie winy („Jaka ze mnie kobieta, skoro nie mogę zajść w ciążę!”, „Co ze mnie za mężczyzna, skoro nie potrafię uczynić ją matką”), a leczenie sprawia, że współżycie przestaje być spontaniczne – kochają się tylko wtedy, kiedy jest jajeczkowanie, seks staje się kontaktem seksualnym „technicznym”, a więc niechętnie podejmowanym. Jest tylko czynnością prokreacyjną, a nie kontaktem seksualnym, co zabija przeżywanie.

Stres i depresja blokują rozkosz.

Leki przyjmowane przez osoby zmagające się z depresję mogą utrudniać lub wręcz uniemożliwiać przeżywanie orgazmu. Dzieje się tak, ponieważ zmienia się poziom neuroprzekaźników w mózgu. W przypadku mężczyzn przeszkodą bywa również stres i przemęczenie. Na szczęście ważnym czynnikiem jest są dla nich bodźce wzrokowe – czasem wystarczy jeden mocny sygnał, aby uruchomić cykl zachowań seksualnych. Nasycanie się wzrokiem wspiera pożądanie. Partnerzy widzą się, czują swój zapach, chłoną się wszystkimi zmysłami, przemawiają do siebie czule, namiętnie, dotykają się. To wszystko buduje wewnętrzne napięcie, przygotowuje do kontaktu seksualnego.

Piękni mają częściej orgazm.

Na szczęście to mit. Łatwiejszy dostęp do przeżywania orgazmu mają osoby, które akceptują i lubią swoje ciało – a to wcale nie muszą być piękne kobiety i przystojni mężczyźni. Akceptacja swojego ciała to niezwykle ważny czynnik w pozytywnym przeżywaniu własnej seksualności. Kobieta, której Ja idealne jest bardzo odległe od tego Ja, które widzi w lustrze, bardzo nisko ocenia siebie jako kobietę, a więc również jako partnerkę seksualną. Jest przekonana, że ma niewiele do zaoferowania i ta myśl towarzyszy jej w sypialni przez cały czas. W związku z tym hamuje podniecenie seksualne i ma problem z osiągnięciem orgazmu.

Orgazm to kwestia techniki.

Gdy seks jest sprowadzony do „obsługę ciała” partnera, to wyczuwamy, że partner po prostu realizuje swój plan, bo chce przekonać – przede wszystkim siebie – jakim jest cudownym kochankiem. Jedna to wcale nie przybliża do dania rozkoszy i przeżycia orgazmu. W sypialni warto zdjąć to lustereczko z siebie i patrzeć na drugą osobę bez planów, jak najbardziej otworzyć się na nią. A gdy wyczuwamy, że coś jej nie sprawia przyjemności, to możemy zapytać później: czy mógłbym zrobić coś, co sprawiłoby ci jeszcze większą przyjemność? Podstawową jest nauczenie się komunikowania tego, co  chcę, czego pragnę, ile i jak chcę być pieszczona/y, co mi sprawia przyjemność. Warto wprowadzać różnego rodzaju innowacje, poszukiwać, wyjść poza sypialnię, żeby dostarczyć sobie nowych ekscytujących bodźców.

Orgazm jest, gdy nie jest celem.

Jeśli partnerzy obierają sobie za cel, efekt orgazm, to może się on wcale nie pojawić. Celem jest wzajemna bliskość, wzajemne dostarczenie sobie przyjemności w sferze fizycznej i emocjonalnej. Rozmawianie i osiąganie kompromisu, jeśli każdemu z partnerów co innego sprawia największą przyjemność. Może na przykład raz będziemy się kochać tak jak ty chcesz, a raz tak jak ja chcę. Czyli wracamy do komunikacji, i do tego, że orgazm jest w głowie, w mózgu. Kto o tym zapomina, ten jest skazany na przegraną. Jeżeli jest nastawiony na to, że orgazm to jest odpowiednia stymulacja stref erogennych i płciowych – nie uzyska go w ten sposób.

 

Autor: dr Andrzej Depko

Źródło: www.charaktery.eu

 

W przypadku pojawienia się pytań z powyższego zakresu zapraszamy do wizyty u naszych specjalistów, w tym seksuologa w Warszawskiej poradni CCP, oraz na terapię par.